-
Dorastając jako dziecko
-
Sally Mann nie było wcale takie proste.
-
Każdy, kto jest tak zdeterminowany jak Sally man
-
będzie wymagającą matką.
-
Jest trudną osobą,
-
i mimo że mnie to irytuje,
-
walczę z tym i się przeciwstawiam
-
to jednocześnie to kocham.
-
Więc to jest takie Yin i Yang.
-
Boże, to naprawdę wygląda jak Całun Turyński,
-
czy coś takiego.
-
Wygląda tak monumentalnie –
-
podczas gdy to wygląda tak ulotnie.
-
Boże, to po prostu dwa zupełnie różne zdjęcia.
-
Niektóre zdjęcia po prostu muszą być w określony sposób,
-
ale to tutaj nie wydaje się wołać
o to, żeby być ani jasne, ani ciemne.
-
Co właściwie tylko utrudnia mi pracę.
-
Za każdym razem, gdy ona na coś patrzy,
-
patrzy na to jak artystka.
-
To pochłania całą jej energię.
-
I przez to myślę, że w pewnym sensie straciliśmy matkę,
-
ale zyskaliśmy przyjaciółkę i artystyczną wspólniczkę,
-
i coś zupełnie innego.
-
To ogromny wysiłek, który w to wkłada.
-
Sally będzie miała stos zdjęć, które według mnie są piękne,
-
a które ona odrzuca.
-
A ja siedzę i myślę: Boże...
-
To naprawdę trudne.
-
To, co lubię w tych psich kościach, to ich niejednoznaczność.
-
Trzeba trochę czasu, żeby się zorientować, czym one są
-
albo może w ogóle się nie zorientujesz.
-
Jeśli coś nie ma w sobie niejednoznaczności, to nie warto tego fotografować.
-
Uwielbiam ten aspekt fotografii,
-
jej kłamliwość.
-
Musi być w niej coś dziwnego,
-
inaczej nie jest dla mnie interesująca.
-
Bądź dobra.
-
Po prostu zostań tak.
-
Jeśli można mówić, że mam jakiś estetyczny styl,
-
to jest to chyba estetyka sroki.
-
Chodzę, i po prostu zbieram wszystko, co jest wokół.
-
To bardzo spontaniczne.
-
Widzę psią kość, przynoszę ją,
-
robię zdjęcie, podoba mi się zdjęcie.
-
Zrobiłam zdjęcie, cóż, to całkiem dobre zdjęcie,
-
więc potem zbieram wszystkie inne psie kości,
-
przynoszę je i robię kilka kolejnych zdjęć,
-
a potem wieszam je na ścianie.
-
Zanim się obejrzę, galeria mówi:
-
„Zróbmy wystawę psich kości”.
-
Więc robimy wystawę psich kości.
-
A potem pojawia się jakiś cyniczny,
-
postmodernistyczny krytyk i mówi:
-
„O mój Boże, patrzcie na wystawę psich kości,
-
co to niby znaczy?”
-
A ja wtedy myślę: O tak! Dobry piesek. No dalej, biegnij po to.
-
Te psie kości są tworzeniem sztuki tak,
-
jak powinna być tworzona, moim zdaniem,
-
bez jakichś wielkich odniesień czy przesłań.
-
Po prostu dla zabawy. Jeśli potrafisz to sobie wyobrazić
-
sztuka dla zabawy. Czasem to naprawdę jest zabawa.
-
Jest dużo sporów na temat tego, jak właściwie trzymać tę szklaną płytę.
-
Nauczyłam się tego od mistrza,
-
naprawdę genialnego nauczyciela,
-
który świetnie zna proces mokrej płyty kolodionowej.
-
Nazywa się Mark Osterman.
-
To dość kapryśny proces.
-
Nie pozwala na zbytnią bylejakość w technice.
-
Trudno zdobyć te wszystkie chemikalia.
-
Bo są kontrolowane.
-
kolodion, eter, no i oczywiście spirytus.
-
Spirytus można dostać, ale nie w Wirginii.
-
Potem zanurza się płytę w azotanie srebra.
-
Ojej, jest tu robak.
-
Z powodów, których kompletnie nie rozumiem,
-
azotan srebra przykleja się do kolodionu i eteru i powleka płytę.
-
Moje płyty są strasznie wadliwe.
-
Ale właśnie te wady najbardziej mi się podobają,
-
Więc się modlę.
-
W modlitwie prosisz:
-
„Proszę, niech to się nie spartoli, ale niech się spartoli trochę,
-
tak, żeby było ciekawie.”
-
To takie głupie - muszę jedną ręką trzymać migawkę zamkniętą,
-
głową stabilizować aparat.
-
Musi być na to łatwiejszy sposób.
-
No dobra, co myślisz?
-
30 sekund, powiedziałabym.
-
Właściwie dziwię się, że zajęło mi tak długo, by dojść do tej techniki,
-
bo zawsze byłam zanurzona w tej estetyce szklanych płyt, XIX-wiecznym stylu.
-
Podoba mi się to zdjęcie, Jenna znowu robi za dziwaka.
-
O, bez drzazgi?
-
Wygląda teraz tak normalnie, nikt by nie powiedział, że była...
-
Była po prostu piękna, wyglądała jakby
-
wyszła z innego wieku.
-
Tak, świetna mała modelka.
-
Niesamowita dziewczynka.
-
Potrafiła zrobić taką minkę jak nikt inny.
-
Albo urządzić histerię jak nikt inny.
-
No, to też prawda.
-
Moje podejście do fotografii jest bardzo spontaniczne.
-
Dzieci były tam,
-
więc je fotografowałam.
-
To nie tak, że jestem szczególnie zainteresowana fotografowaniem dzieci
-
po prostu tam były.
-
Nazywała nas swoimi modelami,
-
ale zwykle po prostu mówiła: „Nie ruszaj się”,
-
i przestawaliśmy robić to co do tej pory robiliśmy.
-
Czasem coś lekko poprawiała,
-
ale na tym koniec.
-
Zdjęcie, gdzie moje włosy leżą na moich żebrach
-
pamiętam, że musiałam cały czas wracać
-
i moczyć swoje włosy,
-
bo jak wyschły to się zsuwały, tak więc...
-
To tyle, co pamiętam.
-
Pamiętasz, ile razy robiliśmy to zdjęcie?
-
Tak, pamiętam.
-
To była cała produkcja, ktoś musiał stać za tobą w rzece
-
i chlapać wodę wiosłem,
-
żeby powstały fale.
-
To ja to robiłem.
-
Tak, ty chlapałeś,
-
a ona stała i pilnowała swoich włosów
-
przed opadaniem z żeber.
-
cały czas zachowując błogi wyraz twarzy.
-
To było naprawdę trudne zdjęcie.
-
Chciałam, żeby te zdjęcia rodzinne wyglądały bezwysiłkowo.
-
Żeby wyglądały jak zwykłe migawki.
-
Jest coś w tym całym procesie 8x10.
-
Taka nabożność, która towarzyszy fotografii dużego formatu.
-
Musisz oddać cześć bogom fotografii,
-
tak myślę.
-
Moja matka miała swoją wizję,
-
prawie jak sen.
-
Tworzyła swój wymarzony obraz,
-
stopniowo go udoskonalała,
-
aż osiągała to, czego szukała.
-
Potrzeba było pięciu wypraw w to samo miejsce
-
i po 15-20 zdjęć
-
za każdym razem.
-
Za każdym razem, kiedy robiła mi zdjęcie,
-
wiedziałem, że szuka tej intensywności
-
tej samej intensywności, którą mają ona i moje siostry.
-
-
To taka intensywność, męska intensywność.
-
Nie wiem czym to jest, ale do dziś mnie prześladuje.
-
To mój ojciec dał mi prawie wszystkie moje pierwsze aparaty,
-
pierwsze pół tuzina.
-
Był ateistą,
-
który praktykował pełną współczucia medycynę, pracując po 60 godzin tygodniowo.
-
Był też na tyle socjalistą, by uważać,
-
że jeśli kogoś nie stać, to nie powinien płacić za leczenie.
-