Jedną z niebywałych radości podróży i jedną z przyjemności badań etnograficznych jest możliwość życia wśród tych, którzy nie zapomnieli tradycji, którzy nadal czują własną przeszłość w wietrze, dotykają ją w skałach wygładzonych deszczem, smakują ją w gorzkich liściach roślin. Sama świadomość, że szamani Jaguar nadal podróżują poza Drogę Mleczną, albo że mity starszych z plemienia Inuit nadal rezonują znaczeniem, lub że w Himalajach, Buddyści nadal poszukują oddechu Dharmy, to sposób na zapamiętanie głównego objawienia antropologii, oraz, że idea, iż świat, w którym żyjemy nie istnieje w jakimś sensie absolutnym, a jest jedynie jednym z modeli rzeczywistości i konsekwencją jednej z wybranych grup wyborów adaptacyjnych, których dokonali nasi przodkowie, aczkolwiek z powodzeniem, wiele generacji temu. Oczywiście, wszyscy mamy wspólne konieczności adaptacyjne. Rodzimy się. Rodzimy dzieci. Przechodzimy rytuały inicjacji. Musimy radzić sobie z nieubłaganym rozstaniem w śmierci, więc nie powinno nas dziwić, że wszyscy śpiewamy, tańczymy, że wszyscy mamy sztukę. Lecz interesująca jest unikalna intonacja pieśni, rytm tańca w każdej kulturze. Czy jest to Penan w lasach Borneo, czy akolici wudu na Haiti, albo wojownicy na pustyni Kaisut w Północnej Kenii, Curandero w Andach, czy karawana w środku Sahary. A tu nawiasem mówiąc jest gość, z którym podróżowałem przez pustynie miesiąc temu, pasterz jaków na zboczach Qomolangma, w górach Everestu, matki bogini świata. Wszyscy oni ucza nas, że są inne sposoby istnienia, inne sposoby myślenia, inne sposoby orientacji na Ziemi. Gdyby się nad tym zastanowić, jest to idea, która może nas tylko napawać nadzieją. Obecnie, niezliczoność kultur świata razem tworzy sieć życia duchowego i kulturowego, która otacza planetę i jest równie ważna dla dobra planety, jak sam biologiczny wątek życia, który znamy jako biosferę. Możemy myśleć o tym kulturowym wątku życia jako o etnosferze i określić etnosferę jako sumę wszystkich myśli i marzeń, mitów, idei, inspiracji, intuicji narodzonych przez wyobraźnię ludzką od zarania świadomości. Etnosfera jest ogromną spuścizną ludzkości. Jest symbolem wszystkiego czym jesteśmy i wszystkiego czym możemy być jako zdumiewająco dociekliwy gatunek. I podobnie jak biosfera została poważnie zniszczona, etnosfera także - i raczej w wiele szybszym tempie. Żaden biolog, na przykład, nie ośmieliłby się zasugerować, że 50% wszystkich gatunków lub więcej, było lub jest na krawędzi zagłady ponieważ to nie jest prawda i mimo że – najbardziej apokaliptyczna wizja w zakresie biologicznego bogactwa - ledwie bliska jest temu, co znamy jako najbardziej optymistyczną wizję w dziedzinie kulturowego zróżnicowania. Dużym wskaźnikiem tego jest oczywiście utrata języka. Gdy każdy z was tu obecny na sali urodził się, na świecie używano 6000 języków. Lecz język nie jest jedynie zestawem słownictwa albo zasad gramatycznych. Język jest odblaskiem ducha ludzkiego. Jest środkiem wyrazu, przez który dusza każdej poszczególnej kultury wkracza w świat materialny. Każdy język jest starym lasem umysłu, przełomem, myślą, ekosystemem możliwości duchowych. Z tych 6000 języków, podczas gdy siedzimy tu dzisiaj w Monterey, dokładnie połowa nie jest przekazywana szeptem dzieciom. Nie uczy się już ich dzieci, co znaczy, że faktycznie, o ile nic się nie zmieni, są one już martwe. Cóż może być bardziej samotne niż bycie otoczonym milczeniem, bycie ostatnim z plemienia ludzi, którzy mówią językiem ojczystym, bez możliwości przekazania mądrości przodków lub oczekiwania obietnicy dzieci? A jednak ten okropny los jest rzeczywiście losem kogoś gdzieś na ziemi, w przybliżeniu co dwa tygodnie, gdyż co dwa tygodnie, umiera starsza osoba i zabiera ona ze sobą do grobu ostatnie sylaby starożytnego języka. Wiem, że niektórzy z Was pewnie mówią: "Więc, czyż nie jest tak lepiej? Czyż świat nie byłby lepszym miejscem, gdybyśmy wszyscy mówili jednym językiem?" A ja odpowiadam: "Świetnie, uczyńmy tym językiem język Yoruba. Lub język kantoński. Ustalmy, że to język Kogi". I nagle odkryjecie jakby to było gdybyście nie mogli mówić własnym językiem. To, co chciałbym dzisiaj z Wami zrobić to w pewien sposób wziąć was w podróż poprzez etnosferę - krótką podróż przez etnosferę, aby spróbować dać Wam poczucie tego, co faktycznie ginie. Jest wśród nas wielu, którzy jak gdyby zapominają, że gdy mówię "inne sposoby istnienia", ja naprawdę mam na myśli inne sposoby istnienia. Weźmy na przykład to dziecko z Barasana w północno-zachodniej Amazonii, plemię Anacondy, które wierzy w mit, że przybyli oni rzeką mleka ze wschodu, w brzuchu świętych węży. Jest to plemię, które poznawczo nie rozróżnia koloru niebieskiego od zielonego ponieważ sklepienie niebios zrównane jest ze sklepieniem lasu, od którego plemie zależy. Mają oni ciekawy język i zasadę małżeństwa, która nazywana jest lingwistyczną eksogamią: musisz poślubić kogoś, kto mówi innym językiem. Wszystko to ma korzenie w mitologicznej przeszłości, lecz ciekawe jest to, że w tych długich domach, gdzie mówi się sześcioma, a czasami siedmioma językami ze względu na mieszane małżeństwa, nigdy nie słyszy się, by ktoś uczył się języka. Oni po prostu słuchają i zaczynają mówić. Czy też, jedno z najbardziej fascynujących plemion, wśród którego kiedykolwiek żyłem, Waorani z północno-wschodniego Ekwadoru, zaskakujące plemie, z którym pierwszy raz skontaktowano się pokojowo w roku 1958. W 1957 roku, pięciu misjonarzy próbowało nawiązać kontakt i popełnili duży błąd. Zrzucili oni z powietrza swoje błyszczące zdjęcia rozmiaru osiem na dziesięć cali, co my nazwalibyśmy przyjacielskim gestem, zapominając, że ci ludzie z lasu tropikalnego nigdy w życiu nie widzieli niczego dwuwymiarowego. Podnieśli oni zdjęcia ze ściółki leśnej, starali się zobaczyć co jest za twarzą, aby ustalić kształt lub figurę, niczego nie znaleźli i wywnioskowali, że były to wizytówki od diabła, więc zadźgali pięciu misjonarzy dzidami na śmierć. Waorani jednak nie tylko zadźgali dzidami obcych. Zadźgali rownież siebie nawzajem. 54% ich śmiertelności było wynikiem zadzidowania się nawzajem. Prześledziliśmy ich genealogie przez osiem pokoleń wstecz i odkryliśmy dwa przypadki śmierci naturalnej, a kiedy uporczywie wypytywaliśmy ich o dalsze informacje o tym, przyznali, że jeden z facetów był tak stary, że umarł ze starości, ale zadzidowali go tak czy inaczej. (Śmiech) Jednocześnie posiadali oni wnikliwą wiedzę o lesie, która była zdumiewająca. Ich myśliwi mogli wyczuć mocz zwierzęcy w odległości 40 kroków i powiedzieć, który gatunek go pozostawił. We wczesnych latach 80 otrzymałem zaskakujące zadanie, gdy zostałem zapytany przez mojego profesora z Harwardu czy zainteresowany byłbym wyjazdem na Haiti aby infiltrować tajne społeczeństwa, które były filarami władzy Duvaliera i Tonton Macoutes i zabezpieczyć truciznę używaną do robienia z ludzi zombi. Oczywiście, aby nadać sensacji znaczenie, musiałem zrozumieć co nieco z tej niesamowitej wiary Vodoun, a wudu nie jest kultem czarnej magii. Wprost przeciwnie, jest to bardzo kompleksowy światopogląd metafizyczny. Jest interesujący. Gdybym zapytał Was o wielkie religie świata, co byście odpowiedzieli? Chrześcijaństwo, Islam, Buddyzm, Judaizm, cokolwiek. Zawsze jeden kontynent zostaje pominięty, ponieważ jest założenie, że w Afryce sub-Sahary nie było wierzeń religijnych. Lecz, oczywiście, były i wudu jest po prostu destylacją tych bardzo głębokich idei religijnych, które pojawiły się w czasie tragicznej diaspory epoki niewolnictwa. Tym co czyni wudu tak interesującym jest fakt, że jest to żywa relacja między żyjącymi a zmarłymi. Tak więc, żyjący rodzą nowe duchy. Duchy można wywołać zza Wielkiej Wody, reagując na rytm tańca, aby natychmiast przenieść duszę żyjącego, aby na tak krótką olśniewającą chwilę akolit stał się bogiem. Dlatego też wuduiści lubią mówić, że: "Wy, biali chodzicie do kościoła i mówicie o Bogu. My tańczymy w świątyni i stajemy się Bogiem". A ponieważ jesteście opętani, zostajecie zabrani przez ducha, jak możecie zostać zranieni? Widzicie więc te zaskakujące pokazy: akolici wudu w stanie transu radzący sobie bezkarnie palącymi się węgielkami, raczej zadziwiająca demonstracja możliwości oddziaływania umysłu na ciało, które to znosi gdy jest skatalizowane w stanie nadzwyczajnego podniecenia. Ze wszystkich plemion, z którymi kiedykolwiek przebywałem niezwykłe jest plemie Kogi z Sierra Nevada de Santa Marta w północnej Kolumbii. Potomkowie starożytnej tyrańskiej cywilizacji, która niegdyś pokrywała karaibską przybrzeżną równinę Kolumbii w następstwie podboju, wycofali się do odizolowanego wulkanicznego masywu, który wznosi się ponad karaibską równiną przybrzeżną. Na splamionym krwią kontynencie, lud ten jako jedyny nigdy nie został podbity przez Hiszpanów. Do dzisiejszego dnia pozostają pod rządami rytualnego kapłaństwa, ale ich przygotowanie do kapłaństwa jest raczej nadzwyczajne. Młodzi akolici zabierani są z rodzin w wieku 3 lub 4 lat, odosobnieni w świecie ciemności, w kamiennych szałasach, u podnóża lodowców przez 18 lat. Dwa dziewięcioletnie okresy umyślnie wybrane, by imitować dziewięć miesięcy dojrzewania, które spędzają w łonie matki, teraz metaforycznie spędzają w łonie wielkiej matki. Przez ten cały czas wprowadzani są do wartości kulturowych ich społeczeństwa, wartości, które podtrzymują przekonanie, że ich modły i tylko ich modły, wspierają kosmiczną - lub możemy powiedzieć ekologiczną - równowagę. Pod koniec tej niesamowitej inicjacji, pewnego dnia są oni nagle wyprowadzani na świat i po raz pierwszy w życiu, w wieku 18 lat widzą wschód słońca. W tym krystalicznym momencie ujrzenia pierwszego światła, gdy Słońce zaczyna pokrywać zbocza olśniewająco pięknego krajobrazu, nagle wszystko, czego się nauczyli w abstrakcji potwierdzone zostaje w olśniewającej chwale. Kapłan cofa się i mówi: "Widzicie? Jest dokładnie tak jak wam mówiłem. Jest aż tak pięknie. Waszym obowiązkiem jest tego chronić". Nazywają siebie starszymi braćmi i mówią, że my, którzy jesteśmy młodszymi braćmi, jesteśmy tymi, którzy są odpowiedzialni za niszczenie świata. Taki poziom intuicji staje się bardzo ważny. Za każdym razem, gdy myślimy o tubylcach i krajobrazie albo przywołujemy Rousseau i stare wyobrażenie szlachetnego dzikusa, co jest rasistowską ideą w swej prostocie, lub ewentualnie przywołujemy Thoreau i mówimy, że ludzie ci są bliźsi Ziemi niż my. Lecz tubylcy nie są ani sentymentalni ani osłabieni nostalgią. Nie ma wiele miejsca na żadne z nich na malarycznych moczarach Asmatu lub w mroźnych wiatrach Tybetu, ale pomimo wszystko, przez czas i rytuał, stworzyli oni tradycyjną mistykę Ziemi, która nie jest oparta na idei świadomego bycia blisko niej, lecz na bardziej subtelnej intuicji: idei, że Ziemia sama może jedynie istnieć ponieważ jest wchłonięta w istotę poprzez ludzką świadomość. Lecz co to znaczy? Oznacza to, że małe dziecko z Andów wychowane w wierze, że góra jest duchem Apu, który pokieruje jego losem będzie zdecydowanie innym człowiekiem duchowo z odmiennym stosunkiem do tego źródła lub tego miejsca, niż chłopak z Montany wychowany w wierze, że góra jest stosem kamieni gotowych do wydobycia. Lecz czy jest to miejsce zamieszkania ducha czy stos kamieni, nie ma znaczenia. Interesująca jest natomiast metafora, która określa związek między jednostką a światem naturalnym. Wychowałem się w lasach Brytyjskiej Kolumbii, w wierze, że lasy te istniały by zostać wycięte. Uczyniło to ze mnie innego człowieka niż moi przyjaciele z Kwakiutl, którzy wierzą, że lasy te były mieszkaniem Hukuka i że krzywy dziób niebios i kanibalistyczne duchy, które mieszkały na północnym końcu świata będą musiały uczestniczyć w ich inicjacji Hamatsa. Tak więc, gdy zaczniecie zastanawiać się nad ideą, że te kultury mogłyby stworzyć inne rzeczywistości, moglibyście zacząć rozumieć niektóre z ich niezwykłych odkryć. Weźmy tę roślinę tutaj. Jest to zdjęcie, które zrobiłem w północno-zachodniej Amazonii ubiegłego kwietnia. Jest to ayahuasca, o której wielu z was słyszało, najbardziej psychoaktywny preparat z repertuaru szamana. Co sprawia, że ayahuasca jest fascynująca to nie sam potencjał farmakologiczny tego preparatu, lecz jego przygotowanie. Przygotowany jest on z dwóch różnych elementów. Z jednej strony mamy drewniane liana, które mają w sobie serie fenolowych włókien beta, harminu, harmolin, lekko halucynogenne. Sama winorośl powoduje jedynie lekkie zamglenie świadomości, ale preparat jest mieszanką z liśćmi krzaka z gatunku kawy pod nazwą Psychotria viridis. Roślina ta ma w sobie bardzo silne tryptaminy, bardzo zbliżone w działaniu do serotoniny, dimetyltryptaminy-5, i metoksydimetyltryptaminy. Jeśli widzieliście kiedykolwiek Yanomamów wciągających nosem tę tabakę, substancję, którą robią z różnych gatunków roślin, zawiera ona także metoksydimetyltryptaminę. Wciąganie nosem tego proszku daje poczucie bycia wystrzelonym z magazynku strzelby wyłożonym obrazami barokowymi i lądowania w morzu elektryczności. (Śmiech) Nie zniekształca to rzeczywistości, ale tworzy rozpad rzeczywistości. Faktycznie, spierałem się z moim profesorem, Richardem Evanem Shultesem - człowiekiem, który zapoczątkował erę psychodeliczną odkryciem magicznych grzybów w Meksyku w latach 1930. Spierałem się, że nie można było zaklasyfikować tych tryptaminów jako halucynogennych, ponieważ w chwili bycia pod ich wpływem nikt nie jest na tyle przytomny, by przeżyć urojenie. (Śmiech) Ale chodzi tu o to, że tryptaminów nie można zażywać doustnie, ponieważ są denaturowane enzymem znajdującym się naturalnie w jelitach człowieka i nazywanym utleniaczem monoaminu. Można je jedynie zażywać ustnie w połączeniu z inną substancją chemiczną, która denaturuje MAO. Fascynującym jest fakt, że beta-karboliny znajdujące się w lianach są inhibitorami MAO, dokładnie takimi jakie są konieczne do wzmocnienia tryptaminy. Więc zadajcie sobie pytanie, jak we florze 80 000 gatunków roślin trujących, znajdują oni dwa morfologicznie nie związane ze sobą rośliny, które w połączeniu, dały wersję biochemiczną większą niż suma obu części? Używamy wspaniałego eufemizmu, próba i błąd, który okazuje się bez znaczenia. Lecz, gdy zapytajcie Indian, oni odpowiedzą: "Rośliny do nas przemawiają". Co to znaczy? To plemię Cofan ma 17 odmian ayahuascy, z których wszystkie rozpoznają z dalekiej odległości w lesie, a z których wszystkie dla naszego oka wyglądają jak jeden gatunek. I kiedy zapytacie ich jak ustalają taksonomię odpowiedzą: "Myśleliśmy, że znacie się na roślinach. Czyż nic nie wiecie?" A ja odpowiadam: "Nie". Okazuje się, że gdy zbiera się każdy z tych 17 gatunków przy pełni ksieżyca, każde z nich śpiewa innym tonem. To nie da wam doktoratu na Harwardzie, ale jest bardziej interesujące niż liczenie pręcików. Więc, (Oklaski) problem, problem polega na tym, że nawet ci z nas, którzy rozumieją trudną sytuację tubylcow postrzegamy ich jako oryginalnych i barwnych, ale w pewnym sensie zredukowanych do marginesu historii w miarę gdy świat rzeczywisty, mając na myśli nasz świat, idzie do przodu. Prawdą jest, że wiek XX, za 300 lat nie będzie pamiętany z powodu swoich wojen lub wynalazków technologicznych, a raczej jako era, w której żyliśmy i albo aktywnie zaaprobowaliśmy albo pasywnie zaakceptowaliśmy masowe niszczenie zarówno bogactwa biologicznego, jak i kulturowego zrożnicowania naszej planety. Problem ten nie ulegnie zmianie. Wszystkie kultury na przestrzeni czasu stale brały udział w tańcu z nowymi możliwościami życia. Problemem nie jest sama technologia. Indianie Sioux nie przestali być Siouxami, gdy przestali używać łuków i strzał, tak samo jak Amerykanin nie przestał być Amerykaninem, gdy przestał jeździć bryczką i konno. To nie zmiana czy technologia zagrażają integralności etnosfery, lecz potęga. Nieokrzesane oblicze dominacji. Gdy kiedykolwiek rozejrzymy się po świecie, odkrywamy, że nie są to kultury skazane na wymarcie. Są to energicznie żyjące narody niszczone przez obecność rozpoznawalnych sił, do których nie mają zdolności się przystosować. Czy chodzi tu o wierutne wylesienie w ojczyźnie Penan - nomadów z południowo-wschodniej Azji, z Sarawak - plemienia, które swobodnie żyło w lesie jeszcze pokolenie temu, a teraz całkowicie zostało zredukowane do służebności i prostytucji na brzegach rzek, które zostały zanieczyszczone szlamem, który wydaje się, że wymywa połowę Borneo do Południowego Morza Chińskiego, gdzie na horyzoncie widać japońskie frachtowce gotowe napełnić swoje ładownie surowymi kłodami wyrwanymi z lasu. Czy w przypadku plemienia Yanomami, to przyniesione choroby, w następstwie odkrycia złota. Czy jeśli wybierzemy się w góry Tybetu, gdzie ostatnio prowadzę dużo badań, zobaczymy surową twarz dominacji politycznej. Wiecie, ludobójstwo, fizyczna zagłada plemion są powszechnie potępiane, ale eksterminacja etniczna, niszczenie stylu życia ludzi, nie tylko nie jest potępiana, lecz powszechnie – w wielu zakątkach - świętowana jako część strategii rozwoju. Nie możecie zrozumieć bólu Tybetu dopóki nie odczujecie go osobiście. Kiedyś przejechałem lądem 6000 mil z Chengdu w Zachodnich Chinach przez południowo-wschodni Tybet do Lhasa z młodszym kolegą i dopiero, gdy dotarłem do Lhasa zrozumiałem prawdę kryjącą się za statystyką, o której się słyszy. 6000 świętych pomników niszczonych na miał i pył. 1,2 miliona ludzi zabitych przez korpusy podczas rewolucji kulturalnej. Ojciec tego młodego człowieka został wciągnięty do Panchen Lama. Oznaczało to, że został natychmiast zabity w czasie inwazji chińskiej. Jego wujek uciekł z Jego Świątobliwością w diasporze, w której ludzie przeszli do Nepalu. Jego matka została uwięziona za to, że była zamożna. On został przeszmuglowany do więzienia, gdy miał dwa lata, aby ukryć się w fałdach jej spódnicy, ponieważ nie mogła żyć bez niego. Siostra, która dokonała tego odważnego czynu została wzięta do obozu nauki. Któregoś dnia przez nieuwagę nastąpiła na opaskę naramienną Mao i za to wykroczenie została skazana na siedem lat ciężkich robót. Ból Tybetu może być nie do zniesienia, lecz zbawczy duch narodu jest czymś niesamowitym. Ostatecznie chodzi tu jedynie o wybór. Czy chcemy żyć w monochromatycznym świecie monotonii, czy chcemy przyjąć polichromiczny świat różnorodności. Margaret Mead, wspaniała antropolog, powiedziała przed śmiercią, że jej największą obawą jest, iż w miarę zmierzania ku tej bezbarwnej amorficznej generycznej wizji świata nie tylko będziemy świadkami redukcji całego zakresu wyobraźni ludzkiej do zawężonej modalności myśli, lecz, że obudzimy się z tego snu któregoś dnia zapomniawszy, że były inne możliwości. Upokarzająca jest świadomość, że nasz gatunek istniał, być może, przez okolo 600 000 lat. Rewolucja epoki Neolitu, która dała nam rolnictwo, kiedy to ulegliśmy kultowi ziarna, kiedy poezja szamanów została wyparta prozą kapłaństwa i kiedy stworzyliśmy nadwyżkę wyspecjalizowanej hierarchii, to tylko 10 000 lat temu. Nowoczesny świat przemysłu jaki dzisiaj znamy ma zaledwie 300 lat. Lecz powierzchowna historia świata nie sugeruje mi, że mamy odpowiedzi na wszystkie wyzwania, przed którymi staniemy w nadchodzących millenniach. Gdy te niezliczone mnóstwa kultur na świecie zapytywane są o znaczenie bycia człowiekiem, odpowiadają one na 10 000 różnych głosów. A to właśnie w tej pieśni ponownie odkryjemy możliwość bycia kim jesteśmy: całkowicie świadomym gatunkiem, w pełni zdającym sobie sprawę z zapewnienia, że narody i ogrody znajdują sposoby na rozwój. To są wspaniałe momenty optymizmu. To fotografia, którą zrobiłem na północnym przylądku wyspy Baffin, gdzie wybrałem się na łowy narwhali z członkami plemienia Inuit i ten człowiek, Olaya, opowiedział mi wspaniałą historię o swoim dziadku. Rząd kanadyjski nie zawsze dobrze traktował plemię Inuit i w latach 1950-tych, aby wprowadzić naszą suwerenność zmusiliśmy ich do życia w osadach. Jego dziadek odmówił przeniesienia się. Rodzina, obawiając się o jego życie, zabrała jego całą broń, wszystkie narzędzia. Musicie zrozumieć, że Inuitowie nie obawiali się zimna; a raczej je wykorzystywali. Płozy ich sań były początkowo robione z ryb owiniętych skórą karibu. Więc jego dziadek nie bał się arktycznej nocy czy wiejącej śnieżycy. Po prostu wyszedł na dwór, spuścił spodnie ze skóry foki i wypróżnił się w swoją dłoń. W miarę jak kał zamarzał, uformował z niego coś w kształcie ostrza. Napluł na brzeg noża z kału, a gdy to w końcu zamarzło, zabił nim psa. Zdjął z psa skórę i zrobił improwizowaną uprząż, z klatki piersiowej psa zrobił improwizowane sanie, przywiązał do nich drugiego psa i zniknął jadąc po masie lodowej, z nożem z kału za pasem. Mówimy o przeżyciu z niczym. (Śmiech) Ale to pod wieloma względami (Oklaski) jest symbolem odporności plemienia Inuit i wszystkich autochtonów na świecie. W kwietniu 1999 roku rząd kanadyjski oddał Inuitom całkowitą kontrolę nad obszarem większym niż Kalifornia i Teksas razem wzięte. To nasza nowa ojczyzna. Nazywa się Nunavut. Jest to niezależne terytorium. Mają kontrolę nad wszystkimi zasobami mineralnymi. Niesamowita historia w jaki sposób naród-stan może osiągnąć - starać się zrekompensować swoich obywateli. Na zakończenie, myślę, że jest to wyraźnie widoczne przynajmniej dla tych wszystkich z nas, którzy podróżowali do tych odległych zakątków świata, zdać sobie sprawę, że one wcale nie są tak odległe. Są czyimiś ojczyznami. Reprezentują gałęzie wyobraźni ludzkiej sięgające zarania czasu. Dla nas wszystkich, marzenia tych dzieci, tak jak marzenia naszych własnych dzieci, stają się częścią nagiej geografii nadziei. Więc, tym co ostatecznie staramy się osiągnąć w National Geographic jest to, że wierzymy iż politycy nigdy nie osiągną niczego. Myślimy, że polemiki - (Oklaski) uważamy, że polemiki nie są przekonujące, ale wierzymy, że opowiadanie historii ludzi może zmienić świat, więc jesteśmy pewnie organizacją, która najlepiej na świecie opowiada historie Naszą witrynę odwiedza 35 milionów ludzi każdego miesiąca. 156 krajów pokazuje nasz kanał telewizyjny. Nasze tygodniki czytają miliony. Prowadzimy serie wypraw w etnosferę, gdzie zabieramy naszych widzów do miejsc takich cudów kulturowych, że są po prostu urzeczeni tym co zobaczyli i mamy nadzieję, że dlatego też stopniowo wspierają, jeden po drugim, główne objawienie antropologii: to, że świat ten zasługuje na istnienie w odmiennych formach, że możemy znaleźć sposób życia w prawdziwie wielokulturowym pluralistycznym świecie, w którym wszystkie mądrości wszystkich narodów mogą dokonać wkładu do naszego zbiorowego dobrego samopoczucia. Bardzo dziękuję. (Oklaski)