ŹRÓDŁO Przybądź, bogu Odynie! Chcę skorzystać z twojej mocy. Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty i wszyscy aniołowie niech strzegą nas teraz i na wieki przed Szatanem. I niech nas zachowają od wszelkiego złego, od wstydu, brzemienia i uszczerbku jakiego. Dziś piątek, dzień męki Pana Naszego. Maleństwa, jeszcze was kto tam zadepcze w tej ciemności. Mój ty biedaku, żyj sobie tu teraz.. I ciesz się z tego, co zsyła nam Nasz Pan. Gdzie ty się właściwie podziewałaś w nocy? Mogłabyś przynajmniej dopilnować dojenia, skoro wreszcie wygramoliłaś się z łóżka. A nie, żebym ja się męczyła na moich starych nogach Co ci jest? Nic szczególnego, to co zawsze, bękart nosi bękarta Wstydziłabyś się tak zachowywać. Tylko warczysz i syczysz jak wściekły kot. A powinnaś Bogu na kolanach dziękować za jego miłosierdzie... Ci dobrzy ludzie, przygarnęli cię jak własną, chociaż jesteś i zostaniesz obcym bachorem. Mleko stoi w sieni. Pojedziesz do kościoła z maryjnymi świecami. - Ja mam jechać? - Tak. - Przecież Karin miała jechać rano. - Karin źle się czuje. Prześpi ranne nabożeństwo i szybko wyzdrowieje. Chyba ma gorączkę, jest cała rozpalona. Wczoraj, na tańcach, też wyglądała na rozgrzaną. Nie martw się, na pewno nie pójdzie w twoje ślady! Zawsze było z tobą utrapienie... Jak ci nie wstud, dawno powinniśmy pokazać ci drzwi. Pobłogosław Panie nasz posiłek. Amen. A gdzie Karin? Czy nie miała jechać na nabożeństwo? Nie czuje się dziś dobrze. Wieczorem nic jej nie było. Stanowczo za długo siedzi rano w łóżku. Źle się poczuła. Chyba nie jest aż tak chora, żeby nie pojechać do kościoła? Frida pojedzie ze świecami. Wiesz przecież, że zwyczaj nakazuje, żeby uczyniła to dziewica. Zawsze ci tak zależy na rygorze i obowiązku jeśli chodzi o Karin. A ty zawsze chętnie jej ustępujesz. Tylko ją dane mi było zachować. To nieznaczy, że można zaniedbać jej wychowanie. Miałam dziś złe sny. Nie powinnaś była tak bardzo umartwiać się wieczorem. Niech Ingeri obudzi Karen. Sama ją obudzę. Idź i powiedz, żeby śpioch ruszył się z łóżka. Ingeri, przygotuj Karin jedzenie na drogę. Weź chleb pszeniczny, i przełóż go serem i mięsem z baraniego udźca. - Jesteś chora? - Nie, tylko spać mi się chce. Mogę dostać jedzenie do łóżka? Ojciec chce, żebyś zaraz pojechała z maryjnymi świecami. - Jeśli jesteś chora, to pojedzie Frida. - Nie jestem chora. Więc musisz jechać. - Ale założę żółtą jedwabną halkę. - Dziecko, przecież to dzień powszedni. To nie jadę. Zachowujesz się jak niesforny maluch. Gdybym ja w twoim wieku, takim tonem mówiła do swoich rodziców... to pościłabym i klęczała na grochu. To każ mi pościć i klęczeć na grochu. A zamiast masła, będę jeść chleb z jagodami. Dobrze wiesz, że nie umiem być sroga dla ciebie, chociaż powinnam. Teraz się śmiejesz, ale ojciec jest zły. Wyjmij żółtą halkę, niedzielne spódnice i niebieski płaszcz. Mnie będzie wesoło, tobie i tato też się ucieszy. Zobaczysz, jak godnie wkroczę do kościoła. Śniady będzie trzymał głowę tak dumnie, jakby kroczył w pielgrzymce... A ja nie będę patrzyła na boki, tylko prosto przed siebie... I będę rozmyślała o świecah i świętej Dziewicy Maryji. I nie zapomnij o białych rajtuzach, mamo... I o niebieskich pantoflach z perełkami. Nie jest to strój na zwykły dzień. Szyło go piętnaście panien. Naprawdę, aż piętnaście panien? Usiądź, uczeszę cię. Nie, chcę żeby były rozpuszczone, tak będzie ładniej do sukni. Jeśli zawsze będziesz stawiać na swoim, to diabeł się będzie cieszył... A święci pokarają cię za to bólem zęba. Mamo, dlaczego tak często mówisz o diable? Ojciec tak nigdy nie mówi. Bo diabeł jest wrogiem niewinności. Zawsze stara się zniszczyć dobro. Zawsze odmawiam modlitwy, mamo. Z kim wczoraj tańczyłaś? Tańczyłam z tym... I z tym... - Dlaczego pytasz? - Miałam taki straszny sen. Jaki sen? Też chciałabym śnić o wielkich, wspaniałych rzeczach. Ale nigdy nie śnię. A teraz spódnice, tę niebieską i jasną ze złotymi nitkami. Mocniej, bo nie będzie się układać jak trzeba. Jeszcze spinka. Spinka na niedzielę, już wystarczy. Zasłaniasz mi światło. To ojciec, teraz będzie zły Jesteś chora? Mama mówiła... Wyglądam jak chora, szara, zmęczona i taka blada? Ładnie to, tak długo spać? Gdy przyjadę do kościoła, to ucałuję rękę mistrza Erika. I będę prosić o wybaczenie za to, że nie przyszłam na modlitwę Powiem, mama była chora, ojciec był chory... Frida była chora i mnie nie obudziła. A świece nie były gotowe i śniady był nieosiodłany. Wywiozę w góry tego uparciucha... I powiem, że nie chcę mieć takiej córki. Niech siedzi w górach przez siedem lat. Wtedy będzie potulna, wtedy ją zabiorę, może. Pozwól Ingeri jechać do kościoła. Teraz już prawie nigdzie nie jeździ. Wstyd, żeby do kościoła trzeba było jechać tak daleko. Ty to rzeczywiście powinnaś mieć spowiednika pod ręką. I kto to mówi! Ten co uciekł z kraju i ledwo uszedł z życiem. Znam ja twoją historię, panie nauczycielu. Ptak, który lata, zawsze coś wylata. A jak będzie siedział, to czeka go śmierć. Widziałem ja już wiele kobiet i kościołów. A kościoły, jakie były? Wysokie do nieba i wielkie, nie z drewna, ale z kamienia i wapna. A okna miały we wszystkich kolorach tęczy. Możesz jechać do kościoła, Ingeri, tata pozwolił. Ruszaj się, do licha, bo nie zajedziecie do wieczora. Pospiesz się Ingeri. Napij się ciepłego piwa. Przed wami długa droga, a nic nie zjadłaś. Nie chcę, ale daj Ingeri, ona też jedzie. - A kto tak powiedział? - Ojciec pozwolił. Chyba pocałujesz matkę na pożegnanie? Niech Pan ma cię w opiece. To zawiniątko z serowymi ciastami i grubymi świecami... jest ode mnie dla mistrza Erika Pozdrów go i powiedz, że to na intencję... będzie wiedział. I żeby odmówił pięć "Ojcze nasz" i pięć zdrowasiek. Znam pewnien piękny dom na wzgórzu. I pannę cnotliwą wielce. Oczy modre jak niebo ma. Włos złoty i szczere serce. Nieście ptaszenta o tym wieść. Wiosenną pieśń. Wśród łąk ją wznieś. Mały ptaszek pofrunął hen. Wysoko wiatr wieje ponury. Nie tak łatwo małemu jest zdobywać wysokie góry. Nieście ptaszenta o tym wieść. Wiosenną pieśń. Wśród łąk ją wznieś. - Boli cię z powodu dziecka, jak to jest? - Sama się kiedyś przekonasz. Wtedy będę żoną i wszystko będzie przypieczętowane zgodnie z cnotą i honorem Przekonasz się, jak to jest z honorem, gdy ktoś łapie cię wpół i trzyma za gardło. Nikt mnie nie wciągnie do łóżka bez ożenku. A jak go spotkasz wieczorem i zaciągnie cię w krzaki? Wywinę się. Ale on jest silniejszy. Lepiej zrobi ci słońce, niż ciemne kościelne mury. Jadę zawieźć maryjne świece. Więc to na cześć Matki Bożej się wystroiłaś jak panna młoda. Wystroiłam się, bo pogoda jest piękna i na przekór matce. Nie myśl, że dla ciebie. Nie wiedziałam, że cię spotkam - Dziękuję za wczorajsze miłe chwile. - Nie było żadnych miłych chwil. - Na pewno. - Nie, i dobrze o tym wiesz. - Co się stało? - Widziałam was wczoraj. Chciałam z nim porozmawiać o tobie. Dowiedzieć się, czy jest jakaś szansa dla ciebie i dziecka. A on pewnie powiedział, że jest jak mu dasz całusa. Uśmiechałaś się do niego. Tańczyłaś za rękę. Z wieloma tańczyłam za rękę. Wybacz, że cię uderzyłam. Ty mnie o przebaczenie prosić nie będziesz. - Wracajmy do domu. - Musimy jechać do kościoła. Sama pojadę. Wszystko wytłumaczę. Ale dlaczego? Rodzicom by się to niepodobało. Las taki czarny. Ja już nie mogę. Nie rozpaczaj, jeszcze dziecku coś się stanie. Panny boją się lasu? Ja nie. Jadę do kościoła. Czy ona mogłaby tu zaczekać, aż wrócę? Ingeri, możesz tu zaczekać. Chyba nie sądziłaś, że chciałam cię uderzyć? Cierpisz z powodu dziecka? Gorzej. Chodź, mam na to radę. Usiądź. Od dawna nikt u mnie nie siedział. - Jak się nazywasz? - Teraz akurat nie mam imienia. Cicho tu i pusto. Do sąsiadów chyba masz daleko? Słyszę, co chcę słyszeć, a widzę, co chcę widzieć. Słyszę, co człowiek szepce skrycie... I widzę, to co ukrywa. Możesz sama posłuchać, jeśli chcesz. Co tak dudni? Trzech zabitych cwałuje na północ. Już od dawna niewiasta nie dzieliła tu ze mną miejsca. Tu masz lek na twe katusze. Tu masz lek na twą dolę. Zatrzyma płynącą krew. Zatrzyma rybę w strumieniu. Orła na niebie. Tu jest siła. Złożyłeś ofiarę Odynowi. Rozpoznałem cię natychmiast, jeszcze na drodze. Rozpoznałem cię po oczach, po ustach, po rękach. Ale ty się boisz. Nie bój się. Ja dam ci siłę. Ale śmieszny instrument. Odziedziczyłem go po ojcu. On także odziedziczył go po ojcu. Coście za jedni? Jesteśmy braćmi, którzy przedwcześnie stali się sierotami. Więc gdzie się podziewacie? Pasiemy w lesie, śpimy na trawie, pijemy ze strumienia, żywimy się korzonkami. Mam trochę jedzenia na drogę, od matki. - Jest niemy? - Źli ludzie obcięli mu język. Mówi, że taki dar możemy przyjąć, tylko wtedy, gdy i panienka z nami usiądzie. Muszę jechać do kościoła z maryjnymi świecami. Na poranne nabożeństwo? Na nie już nie zdążę. Za długo spałam. Skoro tak, to nie ma pośpiechu. A jeśli matka przygotowała jedzenie, to pewnie chciała, żeby panienka się posiliła. Brat mówi, że na pagórku jest ładna, słoneczna polana. Gdyby panienka zechciała pojechać. Bądź błogosławiony Chryste, dajesz nam co trzeba. Jesteś prawdziwym chlebem, który zstąpił z Nieba. Uczyń mnie godnym chleba powszedniego. I zachowaj mą duszę dla życia wiecznego. Brat jest bardzo ciekawy, gdzie jest rodzinny dom panienki. Nasza zagroda jest na wschód od góry i na zachód od lasu... Jest tak duża, że ten tylko może zajrzeć, który porządnie wyciągnie szyję. A może z panienki królewska córka? Ojciec na codzień nosi koszulę z jedwabiu i złoty hełm... A jego oszczep lśni w słońcu jak złoto. A matka ma taki ciężki pęk kluczy, że nie może go sama unieść... Do pomocy ma służącą, która chodzi za nią cały dzień z kluczami na poduszce. A może wy jesteście zaczarowanymi królewskimi synami... na których urok rzuciła leśna nimfa. A te kozy, to może zaczarowane przez nią wilki i niedźwiedzie... Brat mówi, że panienka ma takie białe dłonie. Bo córki królewskie nie muszą ani prać, ani rozpalać ognia. Brat mówi, że panienka ma taką piękną szyję. Jak wszystkie królewskie córki, żeby złoto na nich pięknie jaśniało. Brat mówi, że panienka ma taką szczupła kibić. Weź jeszcze, zjemy do końca. Ale chyba nie masz noża. Ta jest podobna do naszego Simona. Muszę jechać do kościoła z maryjnymi świecami. Zostań tu i pilnuj kóż i żebyś się nie ważył zrobić inaczej... bo wiesz co będzie. Chcecie coś rzec, to rzeknijcie? Tylko tyle, że wieczór zimny, a droga daleka. Skąd przybywacie? Z północy, z Vasternol. Jaka była zima w tamtych stonach? Ciężka, panie, a chorób wiele. Ludzie są tak wygłodniali, że nie mają siły wyjść z chat. A krowy leżą na klęczkach w zagrodach Słyszałem, że zima was doświadczyła. Dokąd zmierzacie? Na południe, za pracą. Możecie spać w chacie. W nocy będzie mróz. Gospodarz zaprosił nas do środka. Usiądźcie więc i zaczekajcie aż przyjdzie. Te buty to chyba wiele widziały. Rzadko kiedy dzień zapowiada się tak dobrze, jak zapowiadał się dzisiaj. Do wieczora zawsze już dopadnie człowieka jakaś zgryzota. A dziś słońce świeciło tak pięknie, że można było zapomnieć o zimowych troskach. Nogi same rwały się do tańca. Ale nim zapadł wieczór, ona już nieżyła. Widziałem umajoną panią cwałującą ku słońcu. Ale ona nie wróciła. Bądź błogosławiony Chryste, dajesz nam co trzeba. Jesteś prawdziwym chlebem, który zstąpił z Nieba. Uczyń mnie godnym chleba powszedniego. I zachowaj mą duszę dla życia wiecznego. Amen Skończyliście robotę? Tak, na północ od bramy wszystko nawiezione i zaorane. Mój ojciec mawiał, że gliny ma być dużo, a piasku mało. Proszę o wybaczenie za mojego brata, biedaka. Często mu się to zdarza? Tylko wtedy gdy długo głodował. Wetrzyj mu w skronie i ręce ocet z solą i połóż na brzuchu ciepły kawał drewna. Dziękujemy uniżenie, ale nie trzeba. Im mniej się człowiek tym przejmuje, tym szybciej przejdzie. Tu, u nas, też znajdziecie pracę. Jutro możemy o tym pomówić. Ognia możecie na noc niegasić. Będzie bardzo zimno. A pamiętasz wieczorem o modlitwie? Pewnie nikt cię nie przypilnuje, co? Biedaczysko. Pamiętaj, że Bóg jest miłosierny. Bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Zmów dziś porządnie modlitwę, a i w przyszłości o tym nie zapominaj. Widzisz jak dym wije się, uchodząc przez dziurę w dachu? Jakby jęczał i wyrywał się ze strachu. A przecież niedługo wydostałby się na zewnątrz... I miałby dla siebie całą przestrzeń. Ale on o tym nie wie. To dlatego tak się rzuca na wszystkie strony pod powałą. Tak samo jest z człowiekiem. Drży jak liść na wietrze... Z powodu tego, o czym wie i tego, o czym nie wie. Masz przejść przez małą kładkę. Tak małą, że nie wiesz jak postawić stopę, żeby nie spaść. W dole huczy strumień. Jest czarny i chciałby cię zabrać. Ale ty przechodzisz bez szwanku. I widzisz przed sobą dolinę. Jest tak głęboka, że nie sięgasz wzrokiem. I wyciągają się po ciebie ręce, ale nie dosięgają ciebie. W końcu, stajesz przed górą, drżąc z przerażenia. Tryska z niej ogień, jak z pieca. A u jej stóp otwiera się wejście do straszliwej otchłani Widać tam wszystkie kolory, rdzawy, fioletowy... i żółty, jak siarka Płomienie buchają zewsząd, paląc skały. A wokół, jak małe mrówki, skaczą ludzie. Bo to piec... Do którego wtrącani są mordercy i gwałciciele. Ale w tej samej chwili gdy czujesz, że jesteś zgubiony chwyta cię jakaś ręka, otacza ramieniem i wyciąga hen daleko... Tam gdzie zło nie ma już nad tobą mocy. Jeśli nie przyjechała do tej pory, to na pewno przyjedzie w ciągu dnia. Uspokój się, Mareta. Ty mówisz o spokoju, jak zawsze. Co by się z nami stało gdybym była taka jak ty... Gdybym się nigdy nie martwiła, nie bała, nie wołała do Boga? Rozłóż ręce. Wiem, że się boisz o Karin. Mam ją przecież tylko jedną. Już się zdarzało, że zostawała we wsi bez pozwolenia. Mam tylko ją. Tylko ona mi została. Biją chłopaka. Czy to nie chłopiec krzyczał? To sowa na skraju lasu, słychać ją cały czas. Ta jedwabna halka... i to co mamy w worku, to jedyne pamiątki po naszej zmarłej siostrze. To dla nas drogie rzeczy... Ale niedola ma swoje prawa, więc zdecydowaliśmy się to sprzedać. Widzimy, że umiesz pani docenić piękną rzecz... A ta halka należała do ulubionych rzeczy siostry. Jest trochę zniszczona i zaplamiona... Ale wystarczy spojrzeć na te hafty, to na pewno praca co najmniej 9 panien. Sprawna ręka, taka jak pani, na pewno przywróci tym szatom świetność. Naradzę się z mężem... Jakiej zapłaty warta jest tak drogocenna suknia. A teraz już, czas na spoczynek. Pasterze chcą to sprzedać. Należy do Karin. Jest na niej krew. Co chcesz zrobić? - Najpierw zamknę chatę. - Już zamknęłam. Chyba zawołasz do pomocy pachołków? Bądź ostrożny. - Mów co wiesz - Najpierw mnie zabij. Moja wina jest większa niż ich. Chciałam tego. Nienawidziłam jej od czasu, gdy zaczęłam nosić dziecko. W dniu gdy o to poprosiłam, on to zrobił. To był on i ja, a nie pasterze. On ich opętał, a oni rzucili się na nią. Przewrócili ją, trzymali, a potem shańbili Widziałaś to? Byłam w lesie, widziałam i chciałam tego. Wzięłam kamień, żeby w nich rzucić, ale wypuściłam go z rąk. A gdy było po wszystkim, zatłukli ją kijem. To też widziałam. Rozpal w łaźni.. Ja pójdę po witki brzozowe. Teraz przynieś mi rzeźniczy nóż. Niech Bóg mi wybaczy to com zrobił. Musimy znaleźć Karin. Kochałam ją zbyt mocno, bardziej niż Boga. Gdy zobaczyłam, że jest bardziej przywiązana do ciebie zaczęłam cię nienawidzić. To mnie Bóg chciał tym ukarać. Nie jesteś sama, Mareto. A Bóg wszechmocny zna winę. Boże, widzisz to wszystko. Śmierć niewinnego dziecka i moją zemstę. Pozwoliłeś na to. Nie rozumiem Cię. Nie rozumiem Cię. Mimo to, proszę Cię teraz o wybaczenie. Nie znam innego sposobu, by móc pojednać się samym z sobą. Nie znam innego sposobu by żyć. Tu, przy ciele mojego jedynego dziecka przysięgam Ci Panie... Na pokutę za mój grzech, zbuduję Ci kościół. Zbuduję go tutaj, z kamienia i wapna. Tymi rękami. DKF Arse Production www.dkfarse.prv.pl tekst: Dorota Nygren >> Napisy pobrane z http://napisy.org << >>>>>>>> nowa wizja napisów <<<<<<<<