Na pewno się martwicie. (Śmiech) Ja się martwiłam, dlatego napisałam ten tekst. Martwiłam się o pochwy, o to, co o nich myślimy, a jeszcze bardziej, że o nich nie myślimy. Martwiłam się o swoją waginę. Potrzebowała kontekstu, kultury, wspólnoty wagin. Pochwy są spowite mrokiem i tajemnicze. Jak Trójkąt Bermudzki, stamtąd nikt nie nadaje komunikatów. (Śmiech). Po pierwsze, trudno znaleźć swoją pochwę. Kobiety nie widują jej miesiącami. Pewna bizneswoman powiedziała mi, że nie ma na to czasu. "Oglądanie pochwy to zajęcie na cały dzień". (Śmiech) "Trzeba leżeć na plecach, przed lustrem, najlepiej dużym, w idealnej pozycji, w odpowiednim świetle, ale i tak je zasłonisz. Odwracasz głowę, wyginasz plecy, co za wysiłek". Była zapracowana, nie miała na to czasu. Postanowiłam wypytać kobiety o ich pochwy. Zaczęło się od luźnych wywiadów o pochwach, z których powstały "Monologi waginy". Rozmawiałam z ponad 200 kobietami, starymi, młodymi, zamężnymi, lesbijkami, samotnymi. Bizneswoman, profesorki, aktorki, prostytutki, kobiety pochodzenia afrykańskiego, azjatyckiego, Indianki, białe, Żydówki. Z początku wstydziły się rozmawiać, ale jak zaczęły, nie sposób było im było przerwać. Kobiety uwielbiają mówić o swoich pochwach. Głównie dlatego, że nikt o nie wcześniej nie pytał. (Śmiech) Zacznijmy od samego słowa "pochwa". Brzmi jak nazwa choroby, przyrządu medycznego. "Siostro, proszę mi podać waginę". (Śmiech) Wagina - ile by go nie powtarzać, to słowo nie zabrzmi przyjemnie. Słowo idiotyczne, zupełnie niezmysłowe. Wyobraź sobie, że podczas seksu mówisz: "Kochanie, popieść moją waginę" - od razu klapa. (Śmiech) Martwię się, jak na nie mówimy i nie mówimy. W Great Neck mówią na pochwę "myszka". Matka mówi córce: "Nie wkładaj majtek pod piżamę, myszka musi się przewietrzyć". (Śmiech) W Westchester mówi się "pooky", w New Jersey "twat". Puderniczka, rufa, piczka, sikula, pitula, pipa, pupilka, kosmatka i brzoskwinka. (Śmiech) Ropuszka, kuciapa, cipencja, dziubdziunia, bździocha, cipa, siuśka, brocha, psipsiula, śliamczek, pizda, dziura, bułeczka, picza, puderniczka, "mimi" w Miami, "pierożek" w Filadelfii i "szmenda" w Bronksie. (Śmiech) Martwię się o pochwy. Właśnie tak zaczynają się "Monologi waginy", ale naprawdę zaczęły się od rozmowy z pewną kobietą. Rozmawiałyśmy o menopauzie i doszłyśmy do tematu jej pochwy, co naturalne w tym kontekście. Zaszokowało mnie, jak o niej mówiła, że jest wysuszona, skończona i martwa; byłam w szoku. Więc zapytałam koleżankę, co myśli o swojej pochwie. Powiedziała coś jeszcze bardziej zaskakującego, następna jeszcze bardziej, i wszystkie znały kogoś z jeszcze ciekawszą opowieścią o waginie. Tak wciągnął mnie szlak pochwowy. (Śmiech) Idę nim do tej pory, ale gdybym za młodu usłyszała, że kiedy będę dorosła, będą za mną krzyczeć "Patrz, to ta od waginy", nie wiem, czy wybrałabym tę drogę. (Śmiech) Powiem coś o szczęściu i jego związku z tą "podróżą pochwową", bo to wyjątkowa podróż, która trwa już 8 lat. Myślę, że przed napisaniem "Monologów waginy" tak naprawdę nie wierzyłam w szczęście. Sądziłam, że szczęście jest dla idiotów. Kiedy 14 lat temu zaczęłam praktykować buddyzm, słyszałam, że jego celem jest szczęście. Zapytałam, jak można być szczęśliwym, żyjąc w świecie cierpienia? Myliłam szczęście z czym innym, z brakiem uczuć, dekadencją czy samolubstwem. Dzięki "Monologom waginy" i tej podróży zaczęłam chyba lepiej rozumieć szczęście. i tej podróży zaczęłam chyba lepiej rozumieć szczęście. Chciałabym opowiedzieć o trzech sprawach. Raz - widzieć, co jest przed nami, mówić o tym. Myślę, że dzięki rozmowom o pochwie nauczyłam się, że to rzecz oczywista. Była w środku mojego ciała, w centrum świata, a mimo to nie rozmawiało się o niej. Sprawa druga - moje rozmowy o pochwie otwarły drzwi i zobaczyłam, że można służyć światu i zmieniać go na lepsze. I właśnie to jest źródłem najgłębszego szczęścia. Trzecią zasadę szczęścia pojęłam niedawno. Ta energia i pęd, "fala W", zaczęły się 8 lat temu. Mogę to opisać tylko jako "falę W", bo nie do końca ją rozumiem, ale jej służę. Kiedy próbowałam kwestionować tę falę, zatrzymać ją, albo patrzeć na nią z perspektywy, czułam się, jakbym miała skręcić sobie kark. Ale kiedy daję się ponieść fali, ufam i płynę z nurtem - wtedy idę naprzód. I to dzieje się logicznie, naturalnie i prawdziwie. Kiedy zaczęłam książkę, od opowieści i relacji, rozmowa z jedną kobietą prowadziła do drugiej. Potem spisałam wszystkie te opowieści i wystawiłam na scenie. Na początku po każdym przedstawieniu kobiety ustawiały się do mnie w kolejce, bo chciały opowiedzieć swoją historię. Myślałam, że będzie o orgazmach, udanym życiu seksualnym i miłości do waginy. Ale nie o tym chciały mi opowiedzieć. Czekały, żeby opowiedzieć, jak zostały zgwałcone, jak były maltretowane, bite, gwałcone zbiorowo na parkingach, i molestowane przez wujków. Chciałam przestać wystawiać "Monologi waginy", bo czułam się przytłoczona, jak fotografka wojenna, która robi zdjęcia horrorów, ale nie interweniuje. Dlatego w 1997 roku powiedziałam: "Zbierzmy kobiety. Co zrobić z wiedzą o tym ogromie przemocy?" I po zastanowieniu się i zbadaniu sprawy, okazało się, że odkryłam, co potwierdził niedawno ONZ, że jedna na trzy kobiety żyjące na tej planecie zostanie kiedyś zgwałcona albo pobita. Płeć, która jest w zasadzie bogactwem naszej planety. Zebraliśmy te niesamowite kobiety i zapytaliśmy, jak wykorzystać tę sztukę i energię, aby powstrzymać przemoc wobec kobiet?" Na spotkanie w Nowym Jorku przyszły wspaniałe aktorki, Susan Sarandon, Glenn Close, Whoopi Goldberg, i to przedstawienie zapoczątkowało tę falę, tę energię. W ciągu pięciu lat zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Pewna kobieta zaraziła się tą energią i postanowiła ponieść falę na uniwersytety. Wystawiała sztukę corocznie, zbierając fundusze na walkę z przemocą wobec kobiet w lokalnych społecznościach na całym świecie. W jednym roku przedstawienie obiegło 50 uczelni, a przez ostatnie sześć lat szła coraz dalej, dociera na cały świat. Dowiedzieliśmy się, że epidemia przemocy wobec kobiet jest szokująca, ma zasięg globalny, sięga głęboko i ma bardzo niszczycielskie skutki, jest w każdym leju po bombie, każdej społeczności tak, że jej nie dostrzegamy, bo tak spowszedniała. Podróż zawiodła mnie do Afganistanu, gdzie miałam niezwykły zaszczyt i przywilej odwiedzić w burce rejony talibańskie. Pojechałam tam z wyjątkową grupą o nazwie "Rewolucyjne Stowarzyszenie Kobiet Afganistanu", i na własne oczy przekonałam się, jak kobiety pozbawia się wszelkich możliwych praw, począwszy od prawa do nauki, pracy, po prawo do jedzenia lodów. Pod rządami Talibów lody były nielegalne. Osobiście poznałam kobiety, które zostały wychłostane za to, że jadły lody waniliowe. Byłam w miejscu, gdzie w tajemnicy jadło się lody. Poszłyśmy do pokoju na tyłach, usiadłyśmy otoczono nas zasłoną i podano lody waniliowe. Kiedy podniosły burki i zjadły lody, zrozumiałam, co znaczy "przyjemność" i że kobiety znalazły sposób, żeby pozwolić jej przetrwać. Ta podróż zawiodła mnie do Islamabadu, gdzie poznałam kobiety o spalonych twarzach. Do Juarez w Meksyku, gdzie byłam tydzień temu i gdzie dosłownie na parkingach kości kobiet walają się obok butelek po coca-coli. Na uniwersytety całego kraju, gdzie dziewczyny odurza się i gwałci na randkach. Byłam świadkiem okrutnej przemocy. Ale widząc tę przemoc przekonałam się również, że gdy staniemy w obliczu tych zdarzeń, znika depresja i poczucie, że nic nie znaczymy. Bo przed "Monologami waginy" moja świadomość była w 80% zamknięta na to, co się tak naprawdę dzieje. To zamknięcie blokowało moją energię życiową. Poza tym w czasie tych podróży działo się coś niezwykłego, wszędzie gdzie jechałam, mianowicie wszędzie poznawałam nowe gatunki. Kocham słuchać o tych żyjątkach na dnie morza. Przebywanie z wyjątkowymi ludźmi, którzy biorą udział w tym panelu, czuję, jakbym była pod, poza i pomiędzy, a wagina pasuje do wszystkich tych kategorii. (Śmiech) Dostrzegłam coś w nich, to nowy gatunek, nowy paradygmat, o którym nie słychać w mediach, bo widzów nie interesują dobre wiadomości, a ci, co zmieniają świat nie podbijają oglądalności. Ale w każdym kraju, w którym byłam, a odwiedziłam około 45 krajów, wiele miast i wiosek, widziałam ludzi, których nazwę "wojowniczkami waginy". To kobiety przyjazne waginie, lub mężczyźni, świadkowie lub ofiary niewiarygodnej przemocy, które zamiast chwytać za karabin, albo maczetę, zatrzymały przemoc w ciele, opłakały ją, doświadczyły jej, a następnie poświęciły życie staraniom, by to samo nie przytrafiło się innym. Takie kobiety spotykam w każdym zakątku świata. Chcę opowiedzieć kilka historii, bo opowieści to sposób, w jaki przekazujemy informacje, tak, że trafiają do ciała. Na TED intryguje mnie między innymi, że zwykle żyję już głównie w ciele, nie w głowie, a tutaj jest dużo głowy. I bardzo ciekawie jest w mojej głowie. Siedząc w niej, jestem zdezorientowana... (Śmiech) bo świat "W" jest bardzo skupiony w ciele. To świat ciała, a ludzie naprawdę istnieją w ciele, i myślę, że to bardzo znaczące, że ciało kojarzymy z głową, że to oddzielenie tworzy podział, który często oddziela cel od intencji. A połączenie ciała i głowy często je jednoczy. Opowiem o trzech osobach, wojowniczkach waginy, które zmieniły moje rozumienie całej tej zasady i gatunku, a jedną z nich jest Marsha Lopez. Poznałam Marshę Lopez w Gwatemali. Miała 14 lat i była zamężna, a mąż regularnie ją bił, i nie mogła się uwolnić, bo uzależniła się od tego związku i nie miała pieniędzy. Jej młodsza siostra zgłosiła się do konkursu "powstrzymać gwałt" w Nowym Jorku, w nadziei, że będzie finalistką i będzie mogła sprowadzić siostrę. Dostała się do finału i sprowadziła Marshę. Był to wielki "Dzień W", wyprzedałyśmy całą pełną testosteronu halę Madison Square Garden, 18 000 ludzi wstało, żeby powiedzieć "tak" pochwom, to była naprawdę niesamowita odmiana. Marsha to zobaczyła, postanowiła wrócić do kraju, odejść od męża i sprowadzić "Dzień W" do Gwatemali. Miała 21 lat. Byłam tam - wyprzedano bilety na uroczystość w gwatemalskim Teatrze Narodowym. Weszła na scenę w krótkiej czerwonej sukience i szpilkach i powiedziała: "Nazywam się Marsha. Mąż bił mnie przez pięć lat. Omal nie zabił. Odeszłam - i wy też możecie". Cały dwutysięczny tłum zupełnie oszalał. Opowiem wam o Esther Chavez. Poznałam ją w Juarez, w Meksyku. Była świetną księgową, miała 72 lata i zamierzała przejść na emeryturę. Przyjechała zająć się chorą ciotką i zaczęła odkrywać, co dzieje się z mordowanymi i zaginionymi kobietami. co dzieje się z mordowanymi i zaginionymi kobietami. Zmieniła plany życiowe, przeprowadziła się do Juarez i zaczęła spisywać historie dokumentujące znikanie kobiet. 300 kobiet przepadło bez śladu, bo miały ciemną skórę i były biedne. Nikogo to nie zainteresowało i nie znaleziono winnych. Zaczęła to dokumentować, otwarła centrum "Casa Amiga" i w ciągu sześciu lat sprawiła, że świat się o tym dowiedział. Byłyśmy tam tydzień temu, na ulicę wyszło 7 000 osób, a to naprawdę cud - kiedy szliśmy ulicami, mieszkańcy Juarez, którzy zwykle nie wychodzą, bo jest zbyt niebezpiecznie, stali i płakali, kiedy zobaczyli, że ludzie z innych stron świata przyjechali specjalnie dla nich. Inna kobieta, Agnes, dla mnie jest uosobieniem "wojowniczki waginy". Poznałam ją 3 lata temu w Kenii. Okaleczono ją jako dziecko, została obrzezana wbrew swojej woli, w wieku 10 lat. Solennie postanowiła że nie chce, żeby w jej społeczności kontynuowano tę praktykę. Więc kiedy dorosła, stworzyła coś niewiarygodnego, anatomiczną rzeźbę połowy kobiecego ciała. Wędrowała z nią po Rift Valley, miała składany model sromu i uczyła dzieci i rodziców, jak wygląda zdrowy srom, a jak wygląda okaleczony. W trakcie swojej wędrówki dosłownie chodziła przez osiem lat po Rift Valley, w kurzu, śpiąc na ziemi - bo Masajowie są nomadami i musiała ich szukać, bo się przemieszczają. Uchroniła 1500 dziewcząt przed nożem. Stworzyła alternatywny rytuał przejścia w wiek dorosły, bez obrzezania. Spytałyśmy, co "Dzień W" może dla niej zrobić. Spytałyśmy, co "Dzień W" może dla niej zrobić. Powiedziała "Kupcie mi dżipa, będę podróżować szybciej". (Śmiech) W roku, w którym kupiliśmy jej dżipa, uchroniła 4 500 dziewczynek przed obrzezaniem. Zapytaliśmy, jak jeszcze pomóc. "Gdybyście dali mi pieniądze, mogłabym otworzyć dom dla dziewczynek, które uciekły". Opowiem jeszcze krótko o swoich początkach, bo to bardzo związane ze szczęściem i z Agnes. Dorastałam w bogatej społeczności, to była biała, wyższa klasa średnia. Wydawałoby się, że to przyjemne i cudowne życie. W tej społeczności wszyscy mieli być szczęśliwi, a moje życie było piekłem. Ojciec alkoholik właśnie tam bił mnie i molestował. Jako dziecko fantazjowałam, że ktoś przyjdzie mi na pomoc. Wymyśliłam postać, Pana Aligatora, i kiedy było naprawdę strasznie, wołałam go i mówiłam, że ma po mnie przyjść. Pakowałam małą torbę i czekałam na Pana Aligatora. Nigdy się nie pojawił, ale dzięki tej fantazji nie zwariowałam i jakoś dałam radę przetrwać, bo wierzyłam, że ktoś mnie uratuje. 40 lat później jesteśmy w Kenii, na otwarciu tego domu. Agnes nie wpuszczała mnie wcześniej, bo przygotowywały cały rytuał. Kiedy Agnes zaczynała walkę przeciwko obrzezaniu kobiet w swojej społeczności, stała się wyrzutkiem i została wygnana i zniesławiona, społeczność obróciła się przeciwko niej. Ale ponieważ jest wojowniczką waginy, nie poddała się. I nadal poświęcała się zmienianiu świadomości. U Masajów kozy i krowy to najcenniejszy dobytek. W Rift Valley są jak mercedesy. Dwa dni przed otwarciem domu dwie różne osoby podarowały jej kozę. Powiedziała: "Wtedy zrozumiałam, że obrzezanie kiedyś się skończy". Kiedy przyjechałyśmy na miejsce, zobaczyłyśmy setki dziewcząt w czerwonych sukienkach, a to jest kolor Masajów i kolor "Dnia W". Przywitały nas ułożonymi samodzielnie pieśniami, o końcu cierpienia, o końcu okaleczania - i poprowadziły nas ścieżką. Wspaniały dzień, afrykańskie słońce, w powietrzu unosił się kurz, dziewczyny tańczyły, był dom z tablicą "Bezpieczny Dom 'Dnia W' dla dziewcząt". I w tym momencie zrozumiałam, że trwało to 47 lat, ale Pan Aligator w końcu się zjawił. Pokazał się w postaci, której zrozumienie długo mi zajęło, a chodzi o to, że kiedy dajemy światu to, czego pragniemy najbardziej, leczymy swoje rany. I czuję, że w ciągu ostatnich ośmiu lat ta cudowna podróż waginy nauczyła mnie prostej rzeczy, czyli że szczęście istnieje w działaniu, istnieje w odkrywaniu i głoszeniu swojej prawdy, i istnieje w dawaniu tego, czego pragniesz najbardziej. Czuję, że ta wiedza i podróż to wyjątkowe przywileje, Czuję, że ta wiedza i podróż to wyjątkowe przywileje, i jestem szczęśliwa, że mogłam tu być i się tym podzielić. Bardzo dziękuję. (Brawa)