Studiowałem administrację
więc musiałem pisać
wiele esejów.
Kiedy normalny student ma napisać esej,
planuje swoją pracę
na przykład tak.
Także tego...
zaczyna trochę powoli,
ale po pierwszym tygodniu ma już sporo.
Im bliżej terminu,
tym intensywniej pracuje,
kończy na czas,
i jest git.
Chciałbym tak umieć.
Taki miałem plan.
Wszystko sobie przygotowywałem,
ale kiedy przychodziło mi napisać esej,
chciałem zrobić tak.
Działo się tak
za każdym razem.
Aż przyszedł czas na napisanie
90-stronicowej pracy dyplomowej,
na którą powinno się przeznaczyć rok.
Mój normalny tryb pracy nie wchodził w grę
przy tak dużym projekcie.
Wszystko rozplanowałem
i postanowiłem,
że trzeba by to zrobić w ten sposób:
tak miał wyglądać ten rok.
Zaczynam na luzie,
przyśpieszam na półmetku,
a na końcu...
wciskam pedał gazu.
To tak, jak ze schodami.
Co to za problem
wejść po schodach?
Nic trudnego.
Ale wtedy stało się coś śmiesznego:
nim się obejrzałem,
minęły dwa miesiące,
a ja nic nie zrobiłem.
Wtedy wpadłem na nowy, świetny plan.
Ale później (śmiech)
minęły kolejne miesiące,
a ja nie napisałem ani słowa.
Więc
Z dwóch miesięcy zrobił się jeden,
a z miesiąca dwa tygodnie
Aż jednego dnia obudziłem się
i zostały mi trzy dni do oddania pracy,
a ja jeszcze nic nie napisałem.
Więc zrobiłem, co mogłem.
Napisałem 90 stron w 72 godziny,
zarywając nie jedną, ale dwie nocki
(nie powinno się zarywać
dwóch nocy pod rząd),
przebiegłem kampus,
zdążyłem w ostatniej chwili.
I to miał być już koniec,
ale tydzień później zadzwonił telefon
z uczelni.
"Czy pan Tim Urban?"
Odpowiadam, że tak.
"Musimy porozmawiać o pana pracy."
"Tak?"
"To najlepsza praca, jaką czytaliśmy"
(śmiech)
Żartowałem.
To była naprawdę słaba praca.
Chciałem się nacieszyć tą chwilą,
kiedy wszyscy pomyśleliście:
"co za geniusz"!
Nic bardziej mylnego.
Była naprawdę słaba.
Obecnie jestem blogerem,
prowadzę bloga "Wait But Why".
Parę lat temu zdecydowałem się
napisać tekst o prokrastynacji.
Moje zachowanie zawsze zdumiewało